Praca po psychologii - czy warto iść na praktyki w HR?

 Przeglądając oferty pracy natknęłam się na rekrutacje na ważne stanowisko w dziale HR w dużej, międzynarodowej firmie. Czytam i oczom nie wierzę - szukają psychologa:)

Mnie? Pomijając slogan o dynamicznie rozwijającej się firmie i możliwości rozwoju oraz kilku innych nieocenionych wspaniałości docieram do informacji o wymaganym trzyletnim doświadczeniu na podobnym stanowisku. Potem mamy akapit o komunikatywnej znajomości języka angielskiego i biegłej obsłudze Excela i PowerPaint. O ile ostatnie dwa byłabym w stanie szybko dogonić nie mając perfekcyjnej biegłości w chwili odpowiadania na ogłoszenie, o tyle pierwszego punktu nie przeskoczę. Jak zdobyć doświadczenie na stanowisku, na które przyjmują tylko ludzi z doświadczeniem?

Cofnijmy się jakieś dwa lata wstecz... Idąc - już nie pamiętam gdzie i w jakim celu - mijam "wystawę" agencji pośrednictwa pracy i widzę ogłoszenie, które mnie woła. Szukają na trzymiesięczne bezpłatne praktyki osoby na stanowisko rekrutera, który będzie studentem (najlepiej) lub absolwentem psychologii. Wchodzę aby dowiedzieć się szczegółów, umówić na rozmowę, zapytać o adres mailowy, na który mogłabym wysłać swoje CV, ewentualnie zasugerować, że na sucharkach mogę żyć przez mieniąc, a potem to już chciałabym jakieś złotówki. Czekam grzecznie aż pani zza biurka ustali grafik jakiejś kelnerce za jej koleżankę, która jest na zwolnieniu - z zaznaczeniem, że chora osoba lada dzień wróci i to nie jest stała praca. Następnie dostałam opiernicz za to, że przyszłam się czegoś dowiedzieć/umówić bez wcześniejszego umówienia się. Potem udało mi się przedstawić jako studentka ostatniego roku psychologii na specjalizacji idealnej na stanowisko rekrutera i zapytać o zakres obowiązków. W odpowiedzi dostałam kilka prostych zdań o przyjmowaniu CV, sprawdzaniu ich pod względem zgodności z oczekiwaniami klienta, uzupełnianie grafików i przeprowadzaniu rozmów z kandydatami skwitowane spojrzeniem  męczennicy i rzuconym leniwie - "czy chciałaby pani pracować na moim stanowisku za darmo przez trzy miesiące..?" Zapytałam o możliwość odbycia miesięcznych praktyk. "Nie ma takiej możliwości, tylko trzymiesięczne, potem można dostać referencje". Wyszłam.

Rozmowę o pracy w biurze pewnej firmy ubezpieczeniowej, która okazała się aktywna sprzedażą usług w terenie (oraz kilka podobnych kwiatków) dzisiaj przemilczę. To jest temat na oddzielny post (ewentualnie odcinek programu Interwencja).
Dziś czytam po raz drugi ofertę korporacji i przychodzi mi do głowy szalona myśl - może by tak złożyć podanie o praktyki? Nie mam tego wymaganego doświadczenia i praktycznej wiedzy o wdrażaniu tych bardzo ważnych projektów, szkoleń, badań jakości... Na początku mogłabym bardziej przeszkadzać ale miałabym szansę dokształcić się (rozwinąć, popłynąć...) i wdrożyć w nowe obowiązki (wreszcie wykorzystać w praktyce drogocenną wiedzę, przywołać do pomocy informacje przyswojone w kilogramach książek i godzinach wykładów). Z czasem mogłabym stać się dobrym kandydatem na pracownika (lub stażystę). No powiedzcie - nie skusiliby się na darmową siłę roboczą..?
Wracam do rozmowy sprzed dwóch lat. Odkładam długopis (zdejmuję ręce z klawiatury). Czy ja na prawdę tego chcę...? Tym razem to nie byłoby przyjmowanie dokumentów i petentów ale poważne projekty dla poważnej firmy wymagające pełnego zaangażowania i pracy na najwyższych obrotach. A w domku - zamiast odpoczynku - wertowanie materiałów ze studiów w poszukiwaniu czegoś, co pomoże mi zrozumieć, o co chodzi, temu łysemu panu z mojego zespołu oraz, co mogłabym zmienić w teorii X na temat doboru personelu. Na dobranoc polsko-angielski słownik biznesowy i szybkie odświeżenie równań z Excela. Na kolacje kawa, ewentualnie puszka, co dodaje ci skrzydeł. A to wszystko za jedyne zero złotych w ratach zero procent. Wędruję do białego znaku X na czerwonym tle w wiadomym rogu. Wracam do portalu z ogłoszeniami. Zmieniam kryteria wyszukiwania. Enter.

Strony